Obserwatorzy

wtorek, 30 sierpnia 2011

Historia pewnej książki...

Przygotowuję się do rozpoczęcia roku w szkole, w związku z czym czasu nie mam na robótkowanie. Dlatego dziś będzie wspominkowo.
Kiedy byłam małą dziewczynką, moja ukochana babcia Julianna zwykła była czytać mi różne ciekawe historie. Wychowała mnie na nie byle jakich książkach. Dzięki niej w wieku lat niespełna pięciu umiałam płynnie czytać i po raz pierwszy zetknęłam się z twórczością naszego wieszcza - Mickiewicza. Uwielbiałam  z babcią czytać "Rybkę", Świteziankę", "Powrót taty", a "Lilie" (istny horror - "zbrodnia to niesłychana pani zabija pana") znałam w wieku lat sześciu całe na pamięć. Był to numer popisowy, małej Ania, na zjazdach rodzinnych.
Dziś jednak chcę opowiedzieć historię innej książki, zdecydowanie mniej znanej. Malutka, niepozorna, a przeze mnie ukochana -"Serce karła", autorstwa Janiny Liesel. Książka przedwojenna, którą jako mały chłopiec dostał mój tato, a potem odziedziczyłam ja. Pięknie ilustrowana przez Ninę Karmazyńską.


 Opowiada o losach polskiej dziewczynki Marychny, która w czasie I wojny światowej traci kontakt z rodzicami. Zagubiona w czasie wojennej tułaczki trafia do cyrku, gdzie poznaje karła Beppa, jedynego człowieka, który okazał jej pomoc i serdecznie traktował.



Zawsze kiedy dochodziłyśmy z babcią do końca tej opowieści, obie miałyśmy  łzy w oczach. Książka  ma szczęśliwe zakończenie. Marychna odnajduje bowiem rodziców, a ci serdecznie zajmują się Beppem. 
Niesamowite są losy bohaterów i niesamowite są losy mojej ukochanej książki z dzieciństwa. Trzydzieści lat temu pożyczyłam ją bowiem mojej koleżance i całkiem o tym zapomniałam. Przez te wszystkie lata wprawdzie wracałam myślami do Marychny i Beppa, ale nie byłam wstanie przypomnieć sobie co stało się z książką.  Aż tu niespodziewanie w maju tego roku przyszedł do naszego domu ojciec mojej znajomej  i po trzydziestu latach zwrócił nam książeczkę.  Dzięki pieczątce mojego taty - "Własność Kazimierz..." , ponownie trafiła do właściciela. Byłam pod wielkim wrażeniem postawy tego pana, nie wielu ludzi bowiem ma w sobie tyle poczucia uczciwości.
I tak po latach mogłam przeczytać znów historię Marychny i Beppa. 
" -Więc i ja mogę być szczęśliwy - zapytuje siebie Beppo.
W smutnych zawsze jego oczach zajaśniała radość, rytmem szczęścia zabiło tułacze serce karła."


To koniec książki i koniec mojej dzisiejszej opowieści Jeśli dotrwaliście do końca to bardzo dziękuję i cieplutko Was wszystkich pozdrawiam. Dziękuję też za każdy miły komentarz pozostawiony na "Zacisznych" stronach mojego bloga. 

środa, 24 sierpnia 2011

Niebo nad Warszawą

Niesamowita Matka Natura okazała się dziś być wspaniałą malarką. Przez kilkanaście minut stałam w oknie i z zachwytem wpatrywałam się w wielki ocean, który nagle pojawił się na niebie. Miałam wrażenie, że  patrzę na olbrzymie fale ze spienionymi, białymi grzywami, a nie na niebo. Jak impresjonistyczny obraz widok ten zachwycił mnie i dlatego chciałam wam go pokazać.

Ocean pojawił się niespodziewanie,  początkowo spokojny ...


... stawał się z czasem co raz groźniejszy.

Teraz zachwycił mnie najbardziej choć zaczęłam się obawiać jego złości.

Wpadłam w jego odmęty...

... które pochłonęły mnie.

Groźne jak rozjuszony Posejdon, ale czyż nie piękne i fascynujące było dziś niebo nad Warszawą?
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego i spokojnego wieczoru :)

niedziela, 21 sierpnia 2011

Zaległości i nowości

Dziś była w Zaciszu prawdziwie piękna, słoneczna niedziela.  Przyjemnie było posiedzieć w ogrodzie i pogawędzić z miłymi "Zacisznymi " gośćmi. Relaks i sielanka, o których marzyłam całe wakacje, spełniają się dopiero na ich zakończenie. Ale dobre i tyle.
Przed wyjazdem do Czarnogóry dotarła do mnie przesyłka z prezentami od Joasi. Niestety nie zdążyłam podziękować od razu i czynię to dziś, prezentując te śliczne drobiazgi. Nadmienić pragnę, że zawieszka - serduszko pięknie dynda już przy mojej "komórce". Joasiu baaardzo Ci dziękuję:) i przesyłam moc buziaków.


Ostatniego dnia przed wakacyjną wyprawą wyszła spod mych rąk butelka na wino domowe. Zrobiłam ją relaksując się po trudach pakowania, a dziś prezentuję.



Natomist dziś, w ramach relaksu po rozpakowywaniu bagażu, zrobiłam sobie  igielnik. Stoi obok naparstków, które przywiozłam z podróży jako pamiątki.






A na koniec miły zielony "Zaciszny" gość.


Niestety jutro opuszczam Zacisze i wracam do Warszawy. Już nie długo powrót do pracy, za którą tak naprawdę troszkę się stęskniłam.
Pozdrawiam wszystkich moich Gości serdecznie i zapraszam do pozostawiania komentarzy, za które z góry serdcznie dziękuję. :)

sobota, 20 sierpnia 2011

Powrót...

Kochani , "Zaciszni" Przyjaciele! 
Szczęśliwie wróciłam z krainy słońca i upałów. Mimo pewnych niedogodności, o których nie będę wspominać, bo chcę jak najszybciej o nich zapomnieć, udało mi się naładować akumulatory. Było słońce, było morze i błogie lenistwo. Moi chłopcy w komplecie obok mnie. Tego potrzebowałam od dłuższego czasu, do szczęścia. Wracam więc pełna zapału do pracy i nowych pomysłów. Dziś króciutki wakacyjny fotoreportaż ( bez zbędnych słów). 











 Bardzo cieplutko pozdrawiam wszystkich i do usłyszenia na waszych blogach:)

czwartek, 4 sierpnia 2011

Stary kredens, prawie nowy leżak i pychotka na dser


Moi Kochani, dziś piszę ostatni raz przed wyjazdem na rodzinne wakacje. Nie będzie mnie przez dwa tygodnie. Chcę ten czas poświęcić wyłącznie sobie i moim chłopakom. Myślę, że rozumiecie mnie. Jutro jeszcze odwiedzę Wasze blogi, a w sobotę wyruszam w podróż.. Dlatego dzisiejszy post jest o kilku rzeczach na raz. 
Pisałam wcześniej o starym kredensiku, jaki ostatni nabyłam. Dziś pokazuję go. To  przedwojenny kredensik wiejski. Nie jest jeszcze całkiem odnowiony. W zasadzie tylko wyczyszczony.  Powiem szczerze, że jeszcze nie mam pomysłu co chcę z nim zrobić. A w starym kredensie nowe zawieszki i buteleczka.







Przed wakacjami uszyłam nowe szaty dla starego leżaka mojego męża. To jego ulubiony leżaczek.  Twierdzi, że najwygodniejszy ze wszystkich jakie były w domu. Leżak ma już sporo lat, dlatego stare pokrycie było już zniszczone. Dorobiłam mężulkowi nowe i podusię. Był zachwycony, choć skorzystał z niego dopiero raz. Wszystko przez tę lipcową zapłakaną pogodę. A tak wygląda ulubione legowisko ogrodowe męża.




A na koniec moje ulubione danie letnie, pajda wiejskiego chleba z dżemem morelowym, własnoręcznie robionym. Pycha. 


Tyle na dziś. Żegnam się z Wami moi kochani goście. Wyruszam po słońce.Do usłyszenia za dwa tygodnie. 

wtorek, 2 sierpnia 2011

Lale Miry

"Bawię się dziś lalką nową,
Ma sukienkę kolorową,
I kokardy na warkoczach,
Dwie iskierki srebrne w oczach."

Chciałam dziś gościnnie zaprezentować lale mojej przyjaciółki Miry. Zawsze kiedy uszyje kolejną, nową piękność namawiam  ją do założenia bloga i prezentowania tych ślicznotek. Niestety Mira to zapracowana osóbka i póki co czasu na blogowanie jej brak. A szkoda wielka bo oprócz lal robi wiele pięknych rzeczy 
i zapewne z chęcią byśmy ją podglądały czerpiąc różne ciekawe pomysły.
A oto dwie lale z kolekcji.  






I co o nich sądzicie?